>Zasady etyki< >Hubertowiny '99<>Hubertowiny 2000< >Hubertowiny 2001< >Hubertowiny 2003<
OBYCZAJE |
Przesądy myśliwskie „Nie godzi się żadnych zabobonów do myślistwa zażywać jako to fuzją zamówić, zamówioną wodą w krzcielnicy przepuszczać na pewnych miejscach, jako to pod figurą, szrut, kule lać, bo się do tego czart implikuje". Tak pisał w 1745 roku Benedykt Chmielowski w książce Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej scyencyej pełna. Zalecenia te nie na wiele się jednak zdały — myśliwskie zabobony i przesądy przetrwały do dziś. Mimo że mamy wiek XX, istnieją sobie nadal w dobie komputerów i podróży kosmicznych i czynią myśliwski żywot o wiele barwniejszym. Skąd się bierze ów fenomen kultywowania przesądów przez skądinąd nowoczesnych i oświeconych myśliwych? Rodowód zabobonów i przesądów myśliwskich związanych z polowaniem (które przecież — mimo wszystkich zmian i przeobrażeń— w swej istocie pozostało niezmienne) sięga początków ludzkości. Pierwotny myśliwy stykający się z tajemniczą, dziką przyrodą, pełen lęku przed nieznanym, wierzył niezbicie w moc sił nadprzyrodzonych. Trudno się więc dziwić, że chcąc je sobie zjednać, odprawiał różne czary i gusła, obwieszał się zwierzęcymi amuletami, wierzył w moc różnych ziół. Wszystkie te zabiegi miały przynosić szczęście na łowach. Amuletami pierwotnego myśliwego były więc różne części upolowanych zwierząt takie jak pazury rysia, chroniące przed wszelkimi czarami, grandle jelenia, kawałki rogu (z których wykonywano naszyjniki) czy też — stanowiąca szczególnie poszukiwany amulet — chrząstka z serca jelenia, mająca kształt krzyża. Obyczaj ten przetrwał przez wieki, a na cześć św. Huberta nazwano ową chrząstkę kostką św. Huberta. Mijały wieki, zmieniały się sposoby polowania, zmieniały się też związane z nimi przesądy. Do dziś wiadomo, że: ,,myśliwy strzela, a Pan Bóg kule nosi". Tak więc kule i glot (jak dawniej nazywano drobny śrut) należało lać albo na bobkach kozicy — to przepis dla górali — albo też na święconej pszenicy. Oba te sposoby, choć może niezbyt wygodne, zapewniały jednak stuprocentową skuteczność takiego wyrobu. O poprawę celności broni, od czasu jej wynalezienia, starali się rusznikarze, a zupełnie niezależnie od nich, to samo robili domorośli czarownicy. Przepisy tych ostatnich były bardzo cenione: „Gwarancją celności było włożenie między kolbę a lufę warstewki młodych liści grochowych, ale... tylko takich, które pochodziły z zasadzonych przez myśliwego trzech ziaren grochu, w paszczy węża, na rozstajnych drogach". Należało też dbać, aby broń nie utraciła zdobytej z takim trudem celności, a było o to bardzo łatwo: wystarczyło położyć ją na łóżku niewieścim, powiesić obok kobiecego fartucha, albo postawić koło miotły i wszystko przepadło. Strzelby trzeba było przede wszystkim strzec od rzucenia nań uroków. Szansę udanych łowów wzrastają niepomiernie, gdy w lesie jest dużo zwierzyny, nic więc dziwnego, że starano się ściągać ją do ostępu wszelkimi dostępnymi metodami, należało więc:„Wymieszać w nocniku mocz z wodą spod śledzi, sokiem brzozowym, leszczynowym i osikowym, dodać sadzy, kamfory, popiołu z ogona jelenia oraz soli — miksturę ona przetrzymać przez dwie niedziele — a następnie wraz z naczyniem zakopać w środku ostępu, do którego zwierza chciało się zwabić". W XVI wieku, gdy chciano zapolować na rysia, stosowano taką metodę: ustawiano przy wodopoju rysi naczynia z przednim winem (optimum vinum), na które „koczur" miał się złakomić, a gdy napił się zdrowo, zasypiał tak twardo, że bez trudu można go było dostać. Wiadomo, że czas w oczekiwaniu na przyjście zwierzyny dłuży się bardzo i niejeden już myśliwy przespał tę chwilę — przezorny więc średniowieczny łowczy zabierał ze sobą na czaty woreczek z jeleniej skóry, w którym chował zasuszone żabie oczy owinięte ,,ciałkiem słowiczym"; tak zaopatrzony mógł noc przesiedzieć całkiem rześki.
Ks. Jan z Przeworska w swoim kazaniu z 1593 roku opowiada, że, "są myśliwce czarowniki, którzy innym psują ruśnice, a gdy raz przeklęty bies był w ruśnicy, którą przejeżdżający kapłan przeżegnał, bies nie czekając dokończenia krzyża aby uciec, rurę roztrzaskał. Był znowu raz bies w jeleniej skórze, a kiedy przeżegnano zamieniał się w kupę nawozu".
Jednym z najbardziej zabobonnych myśliwych w naszej historii był książę Hieronim Florian Radziwiłł żyjący w pierwszej połowie XVIII wieku. W licznych, pozostałych po nim pożółkłych rękopisach, znajdujemy całe stronice zapełnione ,,arkanami" przeciw złym duchom i czarom. A że książę był również zapalonym myśliwym, roi się tam od opisów myśliwskich czarów i zabobonów. Możemy m.in. przeczytać: „Aby najbardziej rączy chart nie dogonił zająca, powinien myśliwy pierwszy kamień, który ujrzał jadąc konno, przewrócić na drugą stronę". „Gdy kto żołądek jeleni upiecze lub spali, dodawszy do tego kilka kropel menstruacji i to rozrzuci w rewirze, wówczas żaden myśliwy polujący w tym dniu szczęścia zupełnie miał nie będzie". „Gdy kto zakadzi w puszczy liparem, wówczas zgromadzi się w pobliżu wszelaki zwierz, nie tylko z własnej, ale i z sąsiedniej puszczy".
Na wszystkie zaś niebezpieczeństwa mogące czyhać na myśliwca, przesądny chorąży litewski miał taki oto sposób. „Wstając rano należy splunąć w prawą rękę, a następnie w prawy but".
I jak tu się dziwić, że niewielu było takich, którzy lubili księcia i byli skłonni uścisnąć mu prawicę. Jeszcze niewiele ponad sto lat temu marzeniem każdego myśliwego było posiadanie broni z brandem. Cóż to było takiego? Otóż był brand zimny i gorący. Pierwszy z nich uzyskiwało się w następujący sposób: ,,Nabij lufę żmiją, pozostaw ją w lufie kilka godzin, a potem strzel w pień starego dębu". Tak przygotowana broń, z zimnym brandem, biła dalej i ostrzej. Chcąc uzyskać gorący brand trzeba się było bardziej natrudzić: „Do nie nabitej strzelby włóż żywego padalca. Lufę zatkaj i odczekaj pełną dobę. Po tym czasie padalca wyjmij, nabij lufę prochem, potem padalcem, a następnie wystrzel w powietrze, na drogach krzyżowych". Zabiegi takie opłacały się jednak, gdyż broń uzyskiwała w ten sposób nie tylko lepszą celność, zwłaszcza w ciemności, ale co najważniejsze — każda rana zadana z niej była śmiertelna. Nic więc dziwnego, że zalecano wszystkim wybierającym się na niedźwiedzie, dzika czy wilka, tak właśnie przygotować broń. Cóż z tego, kiedy zawsze mógł trafić się jakiś zazdrosny czy wrogo nastawiony osobnik i rzucić na broń czary. Dlatego też trzeba było się przed nim strzec. Należało na przykład dobrze pilnować używanych do czyszczenia szmat. Gdyby bowiem dostały się one w ręce zazdrośnika, mógłby on włożyć je do dziupli starego drzewa i wtedy z czyszczonej nimi broni nie można byłoby już nigdy trafić do celu. Na takie czary był też inny sposób — należało wybierając się na polowanie, włożyć do kieszeni złotą monetę i wtedy nie mogły one myśliwego dosięgnąć. I chyba właśnie tym, że nasza dzisiejsza złotówka jest złota tylko z nazwy, tłumaczyć należy fakt, że współczesny myśliwy na wszelki wypadek, przed polowaniem nie pozwala nikomu dotykać swojej broni. Najlepszym jednak lekarstwem na rzucone na broń uroki jest: „plunąć na strzelbę i położyć ją na ziemi, a matka ziemia czary wyciągnie".
Zygmunt Gloger o myśliwskich czarach tak pisze: „Opowiadano sobie w Polsce, że strzelcy, którzy duszę diabłu zapiszą, mają moc w każdej chwili, nie widząc wcale zwierza, po każdym wystrzale, dostać jakiego zechcą. Tak miało się zdarzyć jednemu z legionistów naszych, gdy z Włoch wróciwszy, zanocował u gajowego w Puszczy Myszynieckiej. Gajowy, chcąc uraczyć gościa i starego kuma, a nic w domu na razie nie mając, stanął przy kominie i weń strzelił. Za pierwszym razem spadły z czarnej czeluści 4 kuropatwy, za drugim — zając, a za trzecim zwalił się tęgi rogacz. Legionista z przerażeniem ujrzał pierwszy raz w życiu takie łowy, tem bardziej, że po każdym strzale słyszał w kominie śmiech szatański. Ale gdy zakosztował potem smacznie upieczonej zwierzyny i zakropił gorącym, z miodu i wódki uwarzonym krupnikiem, uściskał gajowego i dopiero po jego śmierci opowiadał o tem zdarzeniu".
Jak pisali w XIX w. badacze folkloru, Gołębiowski i Wójcicki: Wystrzegać się powinni myśliwi kłamstwa, gdy się pali świeca, bo łój na ich stronę spływać zacznie, a wkrótce uganiając się za zwierzem karku nadkręcą". Często dziś nie zdajemy sobie sprawy, skąd bierze się ten czy inny zwyczaj. Weźmy na przykład zbiórkę myśliwych przed polowaniem: zawsze, o ile łowczy nie zarządzi inaczej, myśliwi samorzutnie ustawiają się w kręgu, a nawet gdy zbierają się w szeregu, to jego oba końce mają tendencję do zaokrąglania się. Owa tendencja to tkwiący w naszej podświadomości, głęboko zakorzeniony zwyczaj pierwotnych łowców, którzy przed rozpoczęciem łowów ustawiali się w rytualnym kręgu.
Bardzo starym, ale wiecznie żywym przesądem, jest zwyczaj łapania za damskie kolano. Jest to już szczątkowa forma prastarego obyczaju, który streszcza następująca maksyma: ,,Im grubszy zwierz, tym wyżej bierz". I tak wybierając się na przepiórki nasi pradziadkowie łapali za palec, kuropatwa wymagała już kostki, zając łydki, lis kolana, a dziki, jelenie, nie- dźwiedzie i tury ... Cóż, nie te czasy.
A czy ktoś zastanawia się dzisiaj skąd się to "kolanko" wzięło? Otóż wyruszający na myśliwską wyprawę łowcy przygotowywali się do niej nie tylko fizycznie ale i duchowo. Obrzędy zaczynały się już dzień wcześniej i wymagały od łowców ascezy. Nie wolno im było przed polowaniem posiąść żadnej kobiety. I tak pierwotny zakaz znalazł swe ujście w dzisiejszym przekonaniu o tajemniczej mocy i skuteczności damskiego kolanka .
Również i pies ma swój udział w myśliwskich przesądach. Gdy idziemy na polowanie, a pies załatwia swą potrzebę zwrócony do nas przodem, ,,na puste pole" — niepowodzenie murowane, jeśli natomiast odwróci się do nas tyłem i „robi na torbę" możemy się spodziewać udanych łowów. Współcześni myśliwi, oczywiście, przesądy te traktują z przymrużeniem oka, ale wybierając się na polowanie wolą spotkać babę z pełnymi, niż z pustymi wiadrami, zakonnicy zaś unikają jak diabeł święconej wody. I na pewno wolą, gdy młoda piękna dziewczyna pokazuje kolanko, niż gdy spotkana przypadkowo wiekowa sąsiadka życzy im szczęścia na łowach.
Kończąc rozważania o przesądach myśliwskich przytoczę jeszcze fragment gawędy Jerzego Groblewskiego O kolanku, pustych wiadrach i broni co sama strzela. „Chciałem wspomnieć jeszcze jeden myśliwski obyczaj i opowiedzieć przypadek, który będzie ostatnim gwoździem do trumny wrogów przesądu. Wiadomo powszechnie, że gdy raz wybraliśmy się do lasu i zatrzasnęli za sobą drzwi mieszkania, nie należy, broń Boże, wracać nawet dla najważniejszych powodów. Przestrzegam święcie tego przesądu, a że jestem z natury roztargniony i często czegoś zapominam, zdarza się, że idę do lasu bez... jedzenia, bez lornetki, bez kapelusza, a czasami nawet bez... strzelby. Tego pamiętnego dnia uszedłem zaledwie sto kroków i z przerażeniem stwierdziłem, iż nie wziąłem ze sobą ani jednego naboju. Na nic się zdało rozpaczliwe przeszukiwanie wszystkich kieszeni — naboje zostały w domu na stole. Wierny jednak swej zasadzie, ruszyłem dalej, wierząc, że św. Hubert wynagrodzi sowicie moją stałość przekonań. No i nie uszedłem nawet kilometra, gdy w pierwszej buczynie ujrzałem ogromnego odyńca, którego daremnie tropiłem od wielu dni. Kroczył sobie wolno pomiędzy bukami, szturchając raz po raz, jakby od niechcenia, tabakierką w ściółkę. Odległość między nami nie przekraczała pięćdziesięciu metrów — serce ścisnęło mi się boleśnie na myśl o leżących w domu na stole nabojach. Nie mogłem jednak powstrzymać się, żeby chociaż nie zmierzyć do upragnionego zwierza. Złożyłem się więc powoli prowadziłem go na muszce, a w pewnym momencie bezwiednie położyłem palec na spuście. Ku mojemu osłupieniu — strzelba wypaliła, a odyniec, ugodzony śmiertelnie za uchem, znieruchomiał na miejscu! Złośliwi powiedzą, że widocznie nie rozładowałem broni wracając poprzedniego dnia z lasu, ja jednak upieram się przy tym, że według znanego ogólnie przesądu, każda strzelba raz do roku sama strzela..."
Opracowano na podstawie: Tradycje i zwyczaje łowieckie, Marek Piotr Krzemień, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1990r.
Przysłowia Myśliwskie
Łowiectwo, jako odwieczne zajęcie człowieka, znalazło swoje odbicie w licznych przysłowiach. Od wieków nasi myśliwi dzielili rok na okresy, w których wolno było polować, i te, kiedy zwierzyna powinna mieć spokój. Ponieważ większość świąt kościelnych dostosowano do dawnych, pogańskich rytuałów i obyczajów, kalendarz myśliwski zarazem odtwarza zwyczaje łowieckie naszych praprzodków i dostosowuje się do nowych porządków, wprowadzonych przez chrześcijaństwo. Przetrwały więc w polskich przysłowiach staropolskie terminy. Za początek polowań uznano koniec żniw i tak jedno z przysłów mówi: „Na św. Bartłomieja po raz pierwszy jęknie knieja", inne zaś: „Kiedy w kopach stoi zboże, już przepiórki łapać możesz". Początek leśnych łowów wyznaczała data 29 IX : „Od św. Michała Anioła trąbka myśliwego do boru woła". Święto patrona myśliwych św. Huberta przypada w pełni sezonu o czym przypomina przysłowie: „Kiedy swego czasu goły las nastaje, św. Hubert z lasu obiad cały daje". Nieraz przysłowia trafiają do pieśni i tak na przykład swoją Pieśń myśliwską Wincenty Poi zaczyna słowami wyżej cytowanego przysłowia: „Kiedy swego czasu goły las nastaje Święty Hubert z lasu cały obiad daje. Dalej do kniei — dalej do lasu, Hop — Hop — myśliwi — nie traćcie czasu. Koniec zimy to także koniec czasu łowów. Tak o tym mówią przysłowia: „Sieć ostatnią Trzej Królowie rozpinają po dąbrowie". „Na św. Kazimierza pokój dla łowców i zwierza". Przez całe wieki nie polowano w niedzielę, o czym przypominają przysłowia: „Czwartek dzień myśliwców, niedziela przeciwnie". „Kto w niedzielę poluje, diabłu usługuje". Nie darmo istnieje powiedzenie, że przysłowia są mądrością narodów. Wśród wielu przysłów, mających związek z polowaniem, znajdujemy takie, które wprost instruują łowcę, jak ma postępować, wiele z nich nie straciło zresztą swej aktualności do dzisiaj, jak chociażby to: „Gdzie łów, tam chów". Jest ono podstawową dewizą współczesnych polskich myśliwych. Pamiętać też należy o przysłowiu: „Nie mierz strzelbą do nikogo, bo możesz przypłacić drogo". Plaga wałęsających się bezpańskich psów czyni ciągle aktualnym powiedzenie: „Gromada psów — śmierć zajęcza".
Wśród dalszych dydaktycznych przysłów znajdujemy m.in. takie: „Nie strzelaj ptaki, gdy są na ziemi". „Z rusznicą na wiosnę, z sokoły w lecie, z ogary w jesieni, z raroga w zimie — myślistwa najlepiej użyć". „Ptaki drobne kulą strzelać, zające na śniegu bez rarogów szczwać, ryby w rzece kłonią łapać — to z tych łowów jeno dziesięcinę wytknąć przyjdzie". „Koń wymorzony w drogę, chart obkarmiony w pole, mieszek czysty do targu — wszyscy niewiele sprawią". „Trzema szczwacz troczy, dwiema szczuje, jednym straszy". Inne przysłowia przypominają myśliwym o dobrych obyczajach łowieckich, takich np. jak koleżeńskość: „Bez towarzysza jak bez soli zażywać myślistwa" „Na zającu świat nie stoi" Żadna jednak społeczność nie składa się z ideałów, tak więc i myśliwskie wady znalazły w przysłowiach swoje odbicie: „W górach siatka, w Krakowie jatka." Przysłowia myśliwskie miały także uczyć języka łowieckiego: „Przy domu psy szczekają, w kniei zaś grają" „Skromny jak zając w kapuście" „Młodzik niewolnik, maisz towarzysz, ćwik pan", jak też zapoznawać z przesądami myśliwskimi: „Nie pokazuj kolana, nikt nie idzie na polowanie". Oczywiście jest też cała grupa przysłów o myśliwych: „Dobry myśliwy zły rolnik" „Z rybaka, myśliwego, młynarza nie będzie gospodarza". „Strzelec i gracz nigdy nie bogacz" „Kto poluje i rybi tego chleb chybi" „Kto ma zbyt tłustą stajnię i psiarnię ten ma chudą oborę" „Łże jak myśliwy" czy też „Każdy strzelec —Waligóra" Są takie przysłowia, których łowieckich źródeł wielu nawet nie podejrzewa. I tak na przykład znane przysłowie: „Wyrwał się jak Filip z konopi" — któż wie, że Filipem nazywano zająca, że w konopiach ogary traciły węch i że wyrwanie się z nich oczywiście nie należało do pociągnięć najmądrzejszych. Od myśliwych pochodzą również takie przysłowia i porzekadła: „Głupi jak zając po ponowię", „Wziąć kogoś na lep", „Kluczyć jak zając", „Wywieść kogoś w pole", „Wystawić kogoś na wabia" „Złapać zająca", „Strzelać w kaczy kuper", „Wywinąć kominka", „Całować z dubeltówki" „Wykurzyć jak lisa z nory", itd. Trafiały też przysłowia do poezji. Oto fragment wiersza Jana Andrzeja Morsztyna: „Tak twierdzisz Zosiu, że kto je szczwanego Zająca, gładkim jest do dnia siódmego. Jeśli kto bywa gładkim z tej przyczyny Znać, żeś nie jadła nigdy tej zwierzyny". Na koniec przytoczę w przysłowiu memento dla myśliwych: „Poty dobrze, póki człek za zwierzem idzie, ale źle kiedy zwierz już człowieka szuka". O słuszności tej przestrogi przekonało się już wielu naszych przodków polujących na żubry, tury czy niedźwiedzie, jak też i wielu współczesnych, którzy nierozważnie poszli po tropie ranionego odyńca.
Opracowano na podstawie: Tradycje i zwyczaje łowieckie, Marek Piotr Krzemień, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1990r. |